Stało się. Olesia Ivchenko, moja dyżurna koleżanka-lewaczka 😂 wreszcie zadebiutowała! Powieścią dość ciężką pod względem tematyki: o dystopijnej przyszłości, pełnej uchodźców klimatycznych, klasistowskich podziałów - ale także o nadziei, o próbie zmiany czegoś na lepsze... zarówno w swoim życiu, jak i w świecie.
Od razu powiem, że nie jest to typowa powieść fantastyczna. Czytając ją jako "beta", czyli próbny czytelnik spodziewałem się czegoś innego i początkowo przez to czułem się nieco zagubiony. Zastrzegam przy czym, że ja miałem wersję sprzed iluś tam iteracji, przed pracą z redakcją itd. Tutaj jest więcej nacisku na wątki obyczajowe, psychologiczne, na problematykę społeczną. Jednym słowem - jeżeli ktoś po fantastyce oczekuje przygód męskich bohaterów latających z mieczami lub laserami, na których ramionach uwieszają się co rusz półnagie dziewoje - będzie zawiedziony. Olesia woli pisać o tym, co ją dręczy, używać fantastyki jako medium do krytyki w gruncie rzeczy bardzo współczesnej. Robi to posługując się bardzo sprawnie słowem i tworząc bohaterki pełne wad, pęknięć, ale jednak bohaterki bardzo ludzkie.
To zaangażowana, dojrzała proza - nie każdemu fanowi fantastyki podejdzie. Ale za to może podejdzie tym, którzy fantastykę na co dzień omijają, uważając ją za dziecinne opowiastki pisane przez babisowych "dziadersów".